czwartek, 24 kwietnia 2014

Rozdział 12

Następnego dnia ...


   Rzeźnik obudził się w niezbyt dobrym humorze. Nie dość, że męczył go porażający ból głowy, a jego żołądek pilnie domagał się spotkania z muszlą klozetową, to na dodatek jego przełyk zamienił się w istną Saharę. I jeszcze nogi nie współgrały z mózgiem. Właściwie to jego mózg sam nie pamiętał zdarzeń z poprzedniego wieczoru. Owszem, przypominał sobie bankiet. Stopniowo przypomniał sobie również zaproszonych gości. Przypomniał sobie także ... no właśnie, kogo? Kim była ta seksowna rudowłosa, z którą spędził połowę wieczoru, a właściwie nocy?
   Kiedy tak myślał, jego powieki zdecydowały się unieść i jego oczom ukazał się nieznajomy sufit. Kuba podniósł się powoli i ze zdumieniem stwierdził, że nie leży w swoim łóżku, a tym bardziej nie w swojej sypialni. Wyglądało na to, że nie był też w swoim mieszkaniu. Piłkarz rozejrzał się po pokoju. Nie, nic nie przychodziło mu do głowy. Zrzucił więc nogi z łóżka i wtem ...
- Słodki Jezu, gdzie moje bokserki?!
   ... zauważył, że jest nagi. Jego spodnie przewieszone były przez oparcie krzesła, skórzane buty leżały w dwóch kątach pomieszczenia, a marynarka dyndała wesoło na żyrandolu. Ale bokserek nie było. Kiedy schylił się, żeby ich poszukać, doszedł go znajomy głos.
- Kubuś? Wstałeś już?
   Do sypialni wparowała Marietta. Owa rudowłosa.
- Przygotowałam ci śniadanie. - rzekła z promiennym uśmiechem i postawiła rzed nim drewnianą tacę z posiłkiem.
   Z prędkością światła Kuba pochłonął wszystkie jadalne rzeczy. Chwilę później zaczął jednak żałować. Jego żołądek ogłosił bowiem protest i to, co miało do niego wpaść, musiało teraz wrócić tam, skąd przyszło. Biedak pognał więc do łazienki i zwrócił wszystko, zapominając niestety o jednym drobiazgu.
- Kubuniu? - w progu stanęła Marietta, machając pewną częścią garderoby. - Czy ty aby o czymś nie zapomniałeś?
   Rzeźnik, panikując, złapał pierwszą lepszą rzecz i zakrywając się nią, schował się za pralką.
- Idź stąd! Jestem nagi! - wrzasnął, a modelka rzuciła bokserki na podłogę.
- Myślisz, że nie widziałam w życiu nagiego mężczyzny? - zachichotała - Swoją drogą, to akurat nie masz się czego wstydzić ...
   Kuba poczuł, jak na jego twarz wkrada się solidny rumieniec. Taki komplement niejednego zwaliłby z nóg.


Kilkanaście godzin później ...
Pepsi Arena


   Kiedy już Rzeźnik doprowadził się do stanu używalności publicznej, nadszedł czas na ważne spotkanie. Oto bowiem Legioniści gościli u siebie piłkarzy Ruchu Chorzów. Stadion zapełnił się kibicami, a Żyleta tętniła wręcz życiem. Gwizdek sędziego dał zawodnikom znak i rozpoczeła się gra. Ach, jakże bajecznie ona wyglądała! Jakże wspaniale wyglądały akcje w wykonianiu Michała Żyro, który raz po raz wybijał piłkę poza boczną linię! Kosa również nie próżnował. Kilka razy przejął futbolówkę czysteym wślizgiem, aby potem, tuż pod bramką, oddać strzał prosto w koszyczek bramkarza. Golkiper Niebieskiej eRki nie dał się zmylić finezyjnymi ruchami Sagana, ani też nie pozwolił umknąć szybkiemu Dwaliszwilemu. Krótko mówiąc, Legioniści nie mieli dzisiaj dobrego dnia. Za to piłkarze Ruchu czuli się na boisku tak swobonie, jak Sherlock Holmes podczas rozwiązywania kolejnej sprawy.
   Sprawy przyjęły zły obrót. Łukasz Surma przejął podanie do Henrika Ojamy i jak strzała pognał w kierunku pola karnego Wojskowych. Dossa Junior próbował powstrzymać rywala, podcinając go, jednak czujne oko sędziego wypatrzyło ten moment i za karę Cypryjczyk obejrzał żółty kartonik. Ruch wznowił grę z rzutu wolnego. Piłkę dośrodkowywać miał Jakub Smektała. W polu karnym zaroiło się od zawodników obu drużyn. Legioniści próbowali się bornić przed stratą gola, natomiast Chorzowianie wyczuwali szansę w stałym fragmencie gry. Popularny Smekti wziął krótki rozbieg i atomowym kopnięciem skierował piłkę w stornę siatki, która lecąc po łuku, wirowała niczym globus. I już miała spaść na głowę wiszącego w powietrzu Grzegorza Kuświka, już miała wpaść do bramki, gdy wtem, niespodziewanie, z gęstwiny zielonej murawy wyskoczył Miro Radović, który powalił go na ziemię, niczym Rambo cały oddział uzbrojonych Wietnamczyków. Upadając, Kuświk wydał z siebie dziki ryk bólu. Chwilę potem cała Żyleta wydała z siebie jęk niezadowolenia. Nic dziwnego. Główny arbiter pokazał Bratkowi czerwoną kartkę i podyktowal rzut karny. Siedzący na ławce trener Urban, zaklął pod nosem.
- Miroslav! Ty nogów w dupie już nie masz! - zakrzyknął wzburzony, wymierzając jednocześnie młodemu sanitariuszowi siarczysty policzek. Biedny chłopak. A przecież nic nie zrobił!
   Służby medyczne zniosły wściekłego i kontuzjowanego Kuświka z boiska, przy okzaji wysłuchując przepięknego bukiety wyzwisk i przekleństw. Do jednestki natomiast przygotowywał się Bartłomiej Babiarz. Duszek stanął między słupkami z bojową miną. Dobiegał koniec doliczonego czasu gry, a Ruch właśnie stanął przed szansą zgarnięcia ważnych trzech punktów. Na moment cały stadion zamilkł. No, prawie cały. Tylko kibice Niebieskich dawali upust swoim emocjom, śpiewając i pokrzykując zawzięcie. Babiarz wziął rozbieg, Legioniści wzięli głęboki wdech, Duszek wziął się w garść, a trener Urban wziął i usiadł na ławce, bo miał już wszystkiego dosyć. Padł strzał. Piłka wzbiła się w górę. Golkiper Wojskowych skoczył w stronę prawego słupka i wyciągnął się jak struna. Wydawało się, że uda mu się ją wybić, jednak futbolówka musnęła tylko czubki palców rękawicy, nie zmieniając trajektorii lotu i sekundę później wesoło zatrzepotała w siatce. Wybuch radości Chorzowian mieszał się z jękiem zawodu Warszawiaków. Sędzia główny zakończył mecz. Kiedy Legionistom wydawało się, że gorzej być nie może, na ich drodze stanął diabeł w ludzkiej skórze.
- Panowie ... - syknąłtrener Urban przez zęby - Musimy poważnie porozmawiać ....
   Cóż, ciężki jest los przegranego.

No to co? Po długiej przerwie znowu jestem! :D Czekam na wasze opinie! :D

czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział 11

Piątek
20.00


   Jak już wspominałam, każdy z zawodników Legii był inny. Każdy miał inny charakter, umiejętności i technikę gry. Nie każdy też był lubiany przez wszystkich. Jednak pewnych trzech osobników połączyła wyjątkowa rzecz.
   Kosa siedział wygodnie w fotelu. Miał zamiar obejrzeć caaaaaałą serię Resident Evil. Na tą okazję przygotował sobie miskę popcornu, butelkę coca-coli oraz telefon, co by w przerwie zamówić jakiegoś kebaba.
   Dominik ślęczał nad niezwykle interesującą książką opowiadającą o ... reumatyzmie. Tak się chłopina wciągnął, że usnął. W całym pokoju roznosiło się jego bynajmniej nie słodkie chrapanie. Trudno, taki jest los czytelnika. Okrutny.
   Zgadnijcie jednak co robił Rzeźnik? Przeglądał się w lustrze, oczywiście! Za pół godziny miał iść na randkę. Poznał w internecie ciekawą blond osóbkę. Na pierwszy rzut oka wydawała się rozgarnięta, ale kto ją tam wie.
   Kiedy tak każdy z panów zajmował się sobą, do drzwi każdego z nich zapukał pewien mężczyzna z torbą. Listonosz. W każdym przypadku padały słowa: "Dobry wieczór! Polecony!". W każdym wypadku koperta z listem opatrzona była pieczątką Polskiego Związku Piłki Nożnej i w każdym wypadku zawierała to samo. Kiedy panowie równocześnie otworzyli pakunki, wykrzyknęli jednocześnie:
- Słodki Jezu!
   Dlaczego tak zareagowali? Ha, z prostego powodu! W środku znajdowało się ... powołanie do reprezentacji. Seniorskiej, rzecz jasna. Obok nazwisk Kuby Błaszczykowskiego i Roberta Lewandowskiego, gdzieś pomiędzy Marcinem Wasilewskim a Wojtkiem Szczęsnym widniały ich nazwiska. W pierwszej chwili: nieokiełznana euforia, bezgraniczna radość, zalew dopaminy. W końcu to jest powołanie! Ale zaraz, zaraz... Powołanie to zaszczyt. Jeżeli nie dadzą z siebie wszystkiego i nie pokażą na co ich stać, padną ofiarą wściekłych kibiców. Tak, to jedyna ciemna strona.
   Pierwszy z letargu ocknął się Kosa. Wyjął telefon i zadzwonił do ... babci. No przecież ona pierwsza powinna o tym wiedzieć, tak?! Kiedy już wyjaśnił babci, że dobrze go w tej Warszawie karmią i ma pełną lodówkę, oznajmił jej radosną nowinę. Zupełnie jak na Gwiazdkę.
   Dominik z wrażenia ... zemdlał. Co prawda był krzepkim chłopem, ale kiedy odczuwał silne emocje, po prostu tracił przytomność. Minęło sporo czasu nim ktoś go znalazł.
   Za to reakcja Rzeźnika była najspontaniczniejsza w świecie. Z wrażenia wypuścił pudełko żelu, które rozbiło się o łazienkowe kafelki. Grzebienie latały niebezpiecznie w powietrzu lądując w wannie. Mało brakowało, żeby kawałki lustra powpadały do umywalki. Kuba czuł taką dumę, że miał ochotę stanąć na baczność i odśpiewać hymn. Serio. Na całe szczęście przypomniał sobie Edytę Górniak.




W tym samym czasie ...


   Zgadnijcie, co teraz robiła Zuza? Ha, siedziała w szafie! A dlaczego? To oczywiste.
- Elka, błagam, pomóż mi! Moja matka przyjechała do mnie i nie ma zamiaru wyjeżdżać! Czuję się jak w piekle! - lamentowała ostrożnie, nie chcąc, aby rodzicielka ją odnalazła. - Co ja mam robić?!
- Może porozmawiaj z nią? - rzuciła Ela, ale zaraz uderzyła się otwartą dłonią w czoło. To nie był akurat dobry pomysł.
- Zgłupiałaś?! To tylko pogorszy sprawę! Zaraz zacznie mi wytykać, że jestem złą córką i w ogóle! Wymyśl coś innego! - Zuza wierciła się niecierpliwie, bo rączka od parasola uwierała ją w plecy. Zaraz, zaraz ... Kto normalny trzyma parasol w szafie?!
- No to może powiedz jej, że masz ważne spotkanie w pracy, czy coś?
- Ale przecież mnie wylali!
   Z słuchawaki dobiegło głośne westchnięcie.
- No to ja już, kurwa, nie wiem! - Ela dała za wygraną i rozłączyła się.
   I w tym momencie Zuza strzeliła sobie w stopę. Chcąc utrzymac przyjaciółkę na linii, wrzasnęła głośno, a pech chciał, że właśnie w tej chwili obok drzwi mebla przechodziła jej kochana mamusia.
- Zuzia?! - zdziwienie dawczyni życia było nie do opisania - Dziecko drogie, co ty robisz w tej szafie?!
- Karmię mole, bo co? - burknęła dziewczyna i wygramoliła się na dywan.
   Pani Skalska przyjrzała się bacznie swojej córce. Wprawdzie, wyglądała ona tak jak zazwyczaj, ale coś ją niepokoiło. Ach, no tak. Jej stan umysłu.
- Czy ty się dobrze czujesz, córeczko? - zapytała, przystawiając Zuzie rękę do czoła - Bo jakoś dziwnie się zachowujesz. Może coś cię boli? A może jesteś głodna? Właśnie! Na pewno jesteś głodna! Chodź, zrobiłam Twoje ulubione klopsiki!
   Zuza zaklęła siarczyście pod nosem i ze sztucznym uśmiechem na twarzy podreptała za rodzicielką. Wyglądało na to, że jej mama prędko się od niej nie wyniesie.


Dwa dni później ... 



   Marietta właśnie wchodziła na bankiet i od razu ściągnęła na siebie uwagę wszystkich osobników płci męskiej. Miała na sobie czarną jak smoła, bardzo obcisłą sukienkę, która opinała się seksownie na jej pełnym biuście. Wysokie, krwistoczerwone szpilki, które miała na nogach, podkreślały jej zgrabne łydki. Długie, rude włosy opadały na jej szczupłe ramiona. Mijała kolejne stoliki, przyprawiając panie o zawał, a panów o ... No, domyślcie się. W końcu zobaczyła swój cel i kołysząc biodrami, dosiadła się do stolika.
- Już myślałam, że nie przyjdziesz i będę musiała poradzić sobie sama. - zaczepiła znajomego mężczyznę, a ten odrwócił się i obdarzył ją szczerym uśmiechem.
- Kazałaś mi załatwić ci wejsćiówkę, to załatwiłem. - zaśmiał się i opróżnił swoją szklankę.
- On już jest?
- Tak, siedzi trzy stoliki dalej i rozmawia z jakimś gościem. Nie znam go. - odparł Marek
   Marietta spojrzała na swój cel i uśmiechnęła się drapieżnie.
- Widzę, że masz już plan. - zaśmiał się Marek
- Widzę, że jesteś bardzo inteligentny. - zripostowała modelka.
   Przez dłuższą chwilę rudowłosa wpatrywała się w piłkarza i w jego gesty. Widać było, że się nudził. W końcu podeszła do jego stolika i obdarzyła go zniewalającym spojrzeniem.
- Czy mogę się dosiąść?
   I w tym momencie powinna rozstąpić się ziemia. Mężczyzna odwrócił się i omal nie spadł z krzesła.
- Yyy ... Słucham?
- Pytałam, czy mogę się dosiąść - zaśmiała się modelka, po czym nie czekając na odpowiedź, usiadła obok. - Mam na imię Marietta. A pan?
- Rzeźnik. - wyrwało się piłkarzowi - To znaczy Jakub!
   Marietta tak świdrowała piłkarza spojrzeniem, że biedaczek aż pobladł. Czuł się bardzo nieswojo. To on zazwyczaj zniewalał uśmiechem,  a w tym przypadku sam czuł się zniewolony.
- Może zamówić pani drinka? - zaproponował, próbując sie uspokoić.
- Tak. Poproszę martini. - modelka uśmiechnęła się, ukazując szereg białych zębów.
   Kuba odszedł od stolika i ... stracił równowagę. Zachwiał się na nogach i już miał upaść, gdyby nie Daniel Łukasik, który złapał przyjaciela w porę.
- Rzeźnik, do cholery, co się z Tobą dzieje?! Kim jest ta laska przy twoim stoliku? Skąd ty ją wytrzasnąłeś?! - zasypał go pytaniami i doprowadził do baru.
- Daniel ... Zakochałem się. - odparł rozanielony Kuba i oparł się o blat. - Spotkałem anioła.
   Łukasik zaśmiał się.
- Na moje oko to ona ma niewiele wspólnego z niebem.
   Rzeźnik spojrzał na kumpla, zamówił dwie setki wódki i wypił je duszkiem. Potem zamówił martini dla nowej znajomej i rozejrzał się po sali.
- Bracie ... - zaczął - Uwierz mi ... Ona jest nie z tej Ziemi.

Ta dam! :D I jest jedenastka! :D
 Przepraszam za tak długą nieobecność.. :(