niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 10

Trzy dni później
7.00


   Marietcie właśnie śniło się coś wspaniałego. Widziała siebie na pokazie Versace w Paryżu. Szła po wybiegu w nowiutkiej kreacji. Jej rude włosy lśniły w blasku jupiterów. Fani bili brawa i rzucali w jej stronę czerwone róże. Szpilki podkreślające jej długie, zgrabne nogi postukiwały o podświetlone panele. Paparazzi znajdujący się tuż pod wybiegiem wypuszczali na jej widok swoje narzędzia pracy i ślinili się, a ich żony były wręcz czerwone z zazdrości. I kiedy na koniec pokazu podeszła do niej sama Donatella Versace ...
- Halo! Proszę pani!
   ... rozległ się dzwonek do drzwi.
- Ugh ... Tylko nie teraz, błagam ... - jęknęła, zarzucając na siebie kołdrę.
   Lecz dzwonienie nie ustawało. Marietta zrzuciła nogi z łóżka i ... Nie. Wróć. Marietta nie miała łóżka. Od czasu kiedy skończyła remont nie zdążyła go kupić. Spała więc na materacu. Podniosła się z niego i poczłapała po świeżo położonej podłodze wprost do drzwi. Oparła głowę rękę i spojrzała przez judasza.
- Tak? - ziewnęła mocno, witając tym samym dwóch mężczyzn w roboczych kombinezonach
- My z oknami. Wymieniać mieliśmy. - powiadomił ten odważniejszy, posyłając Marietcie szczerbaty uśmiech. Brr .. Aż się wzdrygnęła na ten widok.
- Proszę ... Czyńcie swoją powinność ... - modelka otworzyła drzwi i nie zważając już na nic wróciła do swojego snu.
   Jednak nie dane jej było odespać wczorajszą imprezę i napawać się tymi pięknymi wizjami. Po kilkunastu minutach w mieszkaniu rozległ się dźwięk wiertarek, odwijanej taśmy i starego, ledwo zipiącego radia. Marietta wpatrywała się tępo w sufit. Dziwiła się sama sobie. Co do cholery robi w zatłoczonej i brudnej Warszawie?! Dlaczego nie ma jej teraz w Paryżu, Londynie, Nowym Jorku?! Dlaczego teraz musi się kisić w malutkiej kawalerce, skoro wcześniej miała ogromnym apartament?! Odpowiedź była prostsza niż by się wydawało. Po prostu nie miała pieniędzy. Nawet gorzej: była biedniejsza od myszy kościelnej. Wprawdzie na koncie znajdowało się jeszcze kilkadziesiąt tysięcy, ale Marietta wiedziała, że przy jej rosnących długach i trybie życia nie wytrzymają one do tegorocznego grudnia. Stała teraz nad przepaścią finansową, a pomoc nie nadchodziła.
   Kiedy tak rozmyślała nad swoim iście szalonym życiem, dobiegła ją rozmowa dwóch robotników montujących okna:
- Oglądałeś ten wczorajszy mecz Legii? Majstersztyk! No po prostu mistrzostwo! - zachwycał się jeden, a w głowie modelki zrodziła się pewna myśl
- Tak, widziałem. Rzeźniczak dał niezły popis - przyznał drugi, a myśl Marietty kiełkowała i stawała się coraz wyraźniejsza.
- Kosecki też pokazał kawał dobrego futbolu - dodał pierwszy i ostatecznie naprowadził rudowłosą na cel.
   Modelka zerwała się z legowiska i chwyciła za telefon. Po chwili w słuchawce rozległ się znajomy głos.
- Halo?
- Cześć. Nie będę ukrywać. Mam sprawę. - przeszła od razu do sedna, jej przyjaciel nie był idiotą.
- Zamieniam się w słuch. - poinformował
- Otóż: musisz mi załatwić wstęp na najbliższą imprezę Legii.
   Marka zatkało. Tak miał na imię. Marek. Ładnie prawda?
- Jak niby mam to zrobić? - chłopak był rozdrażniony, dało się to wyczuć
- Nie wiem. Jesteś fotografem. Zrób coś. Wszystkie chwyty dozwolone. - Marietta uśmiechnęła się do lustra i wcisnęła czerwoną słuchawkę.
   Tak. Możecie być pewni. Ta modelka pochodziła z piekła.
   

Dwie godziny później

    Można powiedzieć, że nasz słowacki bramkarz Legii jest farciarzem. Ma przecież piękną żonę, którą kocha i dla której zrobiłby wszystko. Ma wspaniałą córkę, która jest dla niego całym światem i mimo młodego wieku, już skradła mu serce. Ma duży dom, który jest spełnieniem jego marzeń. Ma przyjaciół, którzy stoją za nim murem. Ma w końcu piłkę, która od zawsze była nieodzowną częścią jego życia. A jednak czasami prześladował go okropny pech. Miewał dni, w których nic sie nie udawało. I tak też było tym razem. Ale od początku.
   Dusan obudził się wyspany. To dziwne zwłaszcza dlatego, że normalnie wstaje nieżywy. Przeciągnął się i ziewnął potężnie. Kiedy podniósł swe cielsko zauważył, że jego żony nie ma w łóżku. Zdziwił się, ponieważ zawsze gdy wstawał, ona jeszcze smacznie spała.
   Jego nogi wydawały się być cięższe niż zwykle. Ledwo powlókł się na nich do kuchni. W salonie przywitały go wpadające przez okno promienie słoneczne. W całym mieszkaniu roznosił się zapach świeżo zaparzonej kawy. Można by rzecz: poranek marzenie. Na kuchennym blacie stał talerz kanapek. Otwarta gazeta informowała o dobrym dniu na giełdzie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jedna rzecz. Zegar.
   Dusan siedział wygodnie w fotelu i objadał się pysznościami, kiedy mimochodem spojrzał na niego. Z prędkością światła wypluł całe śniadanie na podłogę i pognał do sypialni. Narzucił na siebie treningowy dres, który nie był pierwszej świeżości, a torbę rzucił pod drzwi. Była już 9.10, a on poważnie spóźniony. Wiedział, że trener go zabije, dlatego zamknął drzwi i zbiegł po schodach. Kiedy był już przy samochodzie zorientował się, że nie ma kluczyków. Znów pobiegł do domu, otworzył drzwi, wziął kluczyki, zamkną drzwi i wszedł do samochodu. Powiecie: co za pech! Ale to jeszcze nie był koniec jego kłopotów.
   Dochodziła 10, a na ulicach panował niemiłosierny ruch. Tak więc kiedy Dusan skręcał w lewo, inny kierowca postanowił skręcić w prawo i tym samym doszło do czołowego zderzenia.
- Panie! Jak pan kurwa jeździsz?! - z zielonego Opla wyskoczył typowy pan Mietek
- O to szamo miałem pana zapytacz ... - Dusan złapał się bezradnie za głowę i usiadł na rozbitej masce. W kieszeni spodni zawibrował mu telefon. Wiadomość od trenera.
- "Masz 5 minut." - brzmiał SMS
- No to co robimy? - kierowca podszedł do bramkarza
- Dzwonimy po policję ...
   Niestety. Ten dzień nie będzie dobry.

Yhym, mhm, taaa :D Co by tu napisać... Dużo szkoły, dużo nauki, dużo innych rzeczy... Zastanawiam się nad zawieszeniem tego bloga...

Wesołych Świąt kochane! <3

niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział 9

Wieczorem
20.00

   Każdy z zawodników Legii był inny. Jeden był przystojny, drugi trochę mniej. Jeden błyszczał inteligencją, drugi robił za głupka. Jeden mógł poszczycić się bujną czupryną, a drugi był łysy jak kolano. Jednak mimo takiej odmienności, każdego z nich łączyła jedna rzecz. A właściwie osoba. Był nią nie kto inny jak trener Jan Urban i jego szalone pomysły. Tak więc kiedy Kuba Kosecki oglądał sobie mecz Liverpool - Arsenal, kiedy Dominik Furman grał w Monopoly z Ivicą Vrdoljakiem, kiedy Kuba Rzeźniczak pochłaniał kolację, kiedy Michał Żyro oglądał w lustrze swoje wysportowane ciało, kiedy Patryk Mikita sprawdzał, że jego białe zęby naprawdę są białe, kiedy Miroslav Radović szkolił swój polski, kiedy Dusan Kuciak fałszował śpiewając dziecku kołysankę, pan Jan postanowił wcielić w życie jeden ze swoich owych dziwnych planów. Z racji tego, że ze swoimi podopiecznymi pracował długo, wiedział, że w tym momencie każdy z nich znajdował się na pewnym serwisie społecznościowym zwanym po polsku Mordoksięgą. Zalogował się także on i po chwili na ekranach jego piłkarzy pojawiła się wiadomość:
- NATYCHMIAST NA STADION!!!
    ... która wprawiła ich w osłupienie. I kiedy każdy z nich chciał zaprotestować, na ekranie wyświetliła się kolejna wiadomość:
- I TO KURWA BIEGUSIEM!!
   Cóż, piłkarze nie mieli prawa głosu. Nałożyli więc na siebie treningowe dresy i wygodne buty i zgodnie podreptali na stadion. Mimo, że była 20, było ciemno i wiał wiatr, bo przecież był listopad.
   Trener Urban powitał ich donośnym "Co tak późno?!" i solidną reprymendą za nie wiadomo co.
- Trenerze, ale dlaczego w ogóle musieliśmy przyjść na trening? Przecież dzisiaj już trenowaliśmy - jęknął Tomasz Jodłowiec drapiąc się po głowie
- Dlatego, że ja tak chcę. A poza tym ostatnio dostaliśmy lanie od Górnika. Rozumiecie to?! OD GÓRNIKA! - wciekł się pan Jan i cisnął kluczami od magazynu o murawę
   Nikt już o nic nie pytał. Po wstępnym, bardzo bolesnym rozciąganiu, trener rzucił panom piłkę i kazał rozegrać przykładowy mecz. Żaden z piłkarzy nie widział o co chodzi z tym "przykładowym meczem", ale posłusznie zabrali się za kopanie.
   Jako że kilka minut wcześniej lało jak z cebra, boisko było mokre, o czym bardzo dobrze przekonał się Dominik Furman. Biegnąc z piłką, chciał ją podać do Kuby Koseckiego, lecz nogi odmówiły mu posłuszeństwa i tuż przy lini bocznej wyrżnął widowiskowego orła.
- Wszystko w porządku? - do poszkodowanego podbiegł Kuba Wawrzyniak
- Oea uej ghon - wymamrotał Domi, co w wolnym tłumaczeniu oznaczało "Ta trawa ładnie pachnie", a w dokładnym "Ała, mój nos ..."
   Gra toczyła się dalej, a trener Urban dalej zdzierał sobie gardło. Biedaczek.

W tym samym czasie ...

- Zuziaaaaaa! Kolacjaaaaaa!
   Zuza zamarła w progu swojego mieszkania. Była wręcz pewna, że przed wyjściem do pracy zamknęła drzwi na klucz. Teraz zastała je jednak otwarte, a z kuchni dolatywał do niej zapach świeżej pieczeni. Pieczeni, którą robiła tylko jedna osoba, a mianowicie ..
- Córciu!
   ... jej mama.
- Mamo? Ale .. ale ... co ... co ty to robisz w ogóle?! - Zuza nie kryła zdziwienia, ani niezadowolenia. Wszak nie każda mama była wspaniała.
- No jak to co? Przyjechałam ci pomóc! - radość w głosie matki była ogromna
- Ale w czym? - córka nie była w stanie zrozumieć rodzicielki, więc osunęła się na fotel i czekała na dalszy rozwój wydarzeń
- No jak to w czym? We wszystkim! Zobacz jaki tu jest bałagan! Papiery na biurku, papiery na stoliku, papiery na krześle, na podłodze, na komodach ... O! I nawet na parapecie! Zapuściłaś to mieszkanie! A tak w ogóle to zrobiłam obiad! I musiałam iść po zakupy, bo w lodówce samo światło! I jeszcze ... - zacięła się na chwilę, bo widocznie o czymś zapomniała - ... hm, nieważne. No nic! Idę naszykować stół.
   Zuza nie cieszyła się z przyjazdu mamy. Przecież właśnie po to się wyprowadziła. Żeby mieć święty spokój. Miała już dosyć wiecznego kontrolowania. Chciała w końcu zacząć żyć na własny rachunek. Niedługo miała jej stuknąć 24 wiosna. To jest idealny wiek na odcięcie pępowiny.
   Jej mama miała inne mniemanie na ten temat. W jej oczach Zuza była tą samą malutką córeczką, która zrzucała talerze na podłogę i gryzła kable elektryczne. Uważała, że dziewczyna nie poradzi sobie sama w dorosłym życiu i dlatego postanowiła ogłosić jej wspaniałą wiadomość o ...
- Mamo! Co tu robią te walizki?!
   ... swojej przeprowadzce. Do niej.
- Kochanie! Wprowadzam się! -  radość była już nie do okiełznania - Wiem, że możesz być zaskoczona, ale nie przejmuj się! Zobaczysz, będziemy się cudownie bawić!
   Zuza wypuściła powietrze z płuc z nadzieją, że pozostaną one puste. To przynajmniej ułatwiłoby sprawę. Jednak jak na złość klatka piersiowa znów się uniosła.
- Nie cieszysz się? - do rodzicielki dopiero teraz dotarł wyraz twarzy córki.
- Nie ... Cieszę się, oczywiście .. Tylko .. Ja mam teraz dużo pracy i ... i nie mam mnie często w domu ... Będziesz tutaj sama.
   Kobieta wzruszyła ramionami,
- Nie będę sama. Dżeko dotrzyma mi towarzystwa. - oznajmiła
   Pies warknął. Chyba nie podobał mu się pomysł pani swojej pani. Chcąc wyrazić swoje niezadowolenie powlókł się do kuchni i wychłeptał wodę z miski. Cwaniaczek.
- Skoro chcesz .. - Zuza ostatecznie skapitulowała i przyglądała się przygotowaniom do ostatniego posiłku dnia.

Co sądzicie>? Czekam na komenty :)

sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział 8


Tym czasem ...


- Kuba! - wrzasnął potężnie Domi, widząc, że przyjaciel wierci się w fotelu
   Kosa zerwał się zdyszany i wlepił przerażony wzrok w przyjaciela.
- Koszmar? - Furmi uśmiechnął się pod nosem
- Boże, ty żyjesz ... - Kuba odetchnął mocno, po czym oparł się o siedzenie
- Żyję. Od ponad 20 lat i przestać nie zamierzam - zaironizował Dominik, nakładając słuchawki na uszy
   Nic się nie stało. To był tylko sen. Cały ten wypadek, zderzenie, dachowanie to tylko sen. A raczej koszmar. Kosa starał się złapać oddech i uspokoić. To wszystko było takie realne, prawdziwe ... Aż sam nie mógł uwierzyć w to, co widział. W pewnym momencie autobus skręcił niebezpiecznie i uderzył w coś. A konkretnie w barierkę zamontowaną przy jezdni. Kosa zlał się znów potem. Czyżby wizja miała się spełnić?
   Trener Urban zaklął siarczyście tak, że było go słychać na końcu autobusu. Piłkarze również pokusili się o niewybredny komentarz.
- Gdzie ty człowieku prawo jazdy robiłeś?! Na samochodziku w Tesco?! - pieklił się Kuba Wawrzyniak
- Jeździsz jak moja matka! - wtórował mu Artur Jędrzejczyk
- Twoja matka nie umie jeździć autem!
- No właśnie o to mu chodzi przecież!
- Nie obrażaj swojej matki! Ona cię urodziła!
- I za to powinniśmy ją ukarać ...
- Bóg ją już pokarał. Arturem.
   Po autobusie rozniósł się gromki śmiech całej drużyny. Tylko Kosa się nie śmiał. Z baaaardzo prostego powodu.

Następnego dnia ...
Kawiarnia "Cappuchino"
Południe

- To rzeczywiście był koszmar .. - stwierdziła dobitnie błyskotliwa jak nigdy Ela sącząc tzw. "małą czarną"
- A najgorsze jest to, że on był tak realny ... - westchnęła Zuza i zanurzyła usta w latte
   Przez chwilę siedziały tak w ciszy obserwując wchodzących i wychodzących klientów, przejeżdżające samochody, biegnące psy, aż w końcu obie zdały sobie sprawę, że życie jest kruche jak ciasteczko babci Stefy i należy na nie uważać. Bardzo filizoficzne przemyślenia.
   Z zadumy nad sensem własnego istnienia wyrwała je kłótnia i trzask rozbijających się o podłogę filiżanek.
- To wszystko twoja wina! To wszystko przez ciebie! Zniszczyłeś nasz związek! - rudowłosa kobieta wymachiwała rękoma rzucając w biednego mężczyznę czym popadnie
   Zgadnijcie, kim była ów rudowłosa kobieta. Oczywiście nikim innym niż Mariettą Mikołajczak, modelką o pięknej figurze, zielonych oczach i zgrabnych nogach. Osobą, na którą Ela i Zuza miały uczulenie. I tak jakoś wyszło, że zachciało im się kichać, więc kichnęły zgodnie jak jeden mąż, dając upust swojemu zdziwieniu.
- O! Cześć dziewczyny ... - Mariettę zaskoczyła obecność dwóch przyjaciółek w tym miejscu o tej porze dnia, a było to południe, czyli czas największej pracy - Co wy tu robicie?
- Sączymy - powiadomiła Ela, a zabrzmiało to tak dystyngowanie, że Zuza wyprostowała się na krześle i dumnie uniosła głowę
- Rozumiem, że jesteście niezwykle zajęte, tak? - modelka spojrzała na młode prawniczki, a widząc, że te nie odpowiadają, ciągnęła dalej: - Bo jeżeli nie, to ja wam chętnie dam zajęcie
   Zuza już chciała zaprzeczyć, już chciała powiadomić Mariettę, że owszem, są baaardzo zajęte, ale modelka dosiadła się do ich stolika i rozpoczęła swój monolog.
- Chodzi o mieszkanie - zaczęła - Jestem w Warszawie od miesiąca, ale do tej pory nie udało mi się znaleźć jakiegoś sensownego lokum. Mieszkam kątem u przyjaciela i ...
- TO TY MASZ PRZYJACIELA?! - ta wiadomość wstrząsnęła Elą, która nie ukryła swojego zdziwienia
- ... czuję się źle zawracając mu wciąż głowę - dokończyła Marietta
- Do sedna - poleciła nieco zniecierpliwiona Zuza
- Już mówię. Tydzień temu dowiedziałam się, że dziadek zostawił mi w spadku całkiem spore mieszkanie na Mokotowie. Pomyślałam sobie: "Masz szczęście, dziewczyno!". Okazało się jednak, że owe mieszkanie zamieszkuje jakiś obcy mężczyzna, który podaje się za właściciela i ani mu się śni wyprowadzać!
- A w czym my jesteśmy ci potrzebne? - wtrąciła się Ela
   Marietta uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Zuza przewróciła oczami.
- Chcesz, żebyśmy to my zajęły się tą sprawą - to zabrzmiało jak stwierdzenie, a nie pytanie, ale Zuzie to nie przeszkadzało
   Marietta pokiwała twierdząco głową i dodała:
- Chcę, żebyście załatwiły tą sprawę jak najszybciej. Nie chcę siedzieć na głowie przyjacielowi.
   Ela wykrzywiła się nieco, Zuza upiła łyk kawy, a modelka widząc to, uznała, że panie się zgadzają i pomogą jej załatwić sprawę. Przyklasnęła wesoło i poprawiając żakiet wyszła z kawiarni.
- Zuza ... - głos Eli przybrał błagalny ton
- Za późno. Już się zobowiązałyśmy - Zuza westchnęła głośno i opróżniła filiżankę

Kilka godzin później
Pepsi Arena

- Kuba! Dominik! Zbierać piłki! - polecił trener Urban, a sam podreptał zrobić sobie kawę.
   Piłkarze zeszli z murawy do szatni, by oddać się rozmowom, żartom i innym niekoniecznie ważnym sprawom. Prysznic zszedł na boczny tor, choć w tej chwili powinien być na pierwszym planie, no ale cóż ... Panom to nie przeszkadzało.
   Młodzi pomocnicy Legii zbierali sumiennie każdą piłkę i pakowali ją do olbrzymiego worka. Gwarny na co dzień stadion, ogarnęła teraz cisza. To niesamowite zjawisko zdarzało się niezwykle rzadko, więc obecni na murawie pan Wiesio od koszenia trawy i pan Miecio magazynier napawali się tą chwilą, w ogóle nie zwarzając na piłkarzy.
   Dominik przyglądał się bacznie Kubie. Przyglądał się jego pochylonym plecom, przyglądał się jego sięgającym po piłkę rękom, obserwował jego kamienną twarz i bujną czuprynę i doszedł do wniosku, że coś jest nie tak. Być może chodziło mu o grzywkę zaczesaną na prawy bok, a nie jak zawsze na lewy.. Być może chodziło mu o białe adidasy, których Kosa zazwyczaj nie nosił, bo uważał, że "są mało męskie i kropka". Być może chodziło mu o czapkę przyjaciela, która zwykle leżała przez całą jesień w szafie. Jednak im bardziej Dominik przyglądał się Kubie, tym bardziej umacniał się w przekonaniu, że jednak chodzi o coś więcej. Zrobił więc dwa kroki do przodu, ale widząc nietęgą minę przyjaciela, zrobił trzy kroki w tył. Potem znów dwa w przód i trzy w tył. I tak w koło Macieju. Stojący z boku boiska pan Wiesiu i pan Mieciu mogliby sobie pomyśleć, że młody pomocnik Legii uczy się w tej chwili tańca, choć te kroki za nic nie przypominały układu tanecznego. W końcu jednak Furmi zebrał się na odwagę i podszedł do Kuby.
- Wszystko w porządku?
   Ups ... Lepiej byłoby, gdybyś o to, Dominiczku, nie pytał.
- Sam nie wiem ... - mruknął Kuba i wrzucił ostatnią piłkę do worka
- Chodzi o ten koszmar? - troska, jaką dało się słyszeć w głosie Domiego przyprawiłaby was o łzy w oczach. Naprawdę.
   Kuba pokiwał głową. Potem obaj zaciągnęli worki do magazynu. Solidarnie.

Mam nadzieję, że się podoba :D

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Rozdział 7

Miesiąc później
Piątek
Północ
Gdzieś na obrzeżach Warszawy


   Jak wiadomo, listopad jest jednym z okropniejszych miesięcy w roku. Między innymi dlatego, że wciąż pada (niekoniecznie deszcz), wieje i ogólnie jest zimno. Kosa też nie lubił tego miesiąca. Ale oprócz tych powodów, miał jeszcze jeden: święta. Chociaż zostało do nich dokładnie 28 dni, on już czuł, że są blisko. I uwierzcie mi, wcale się nie cieszył.
   Pociechą dla niego był obecnie wygrany mecz z Górnikiem. Wracał autobusem razem z kolegami z drużyny. Mimo wysokiego zwycięstwa, panowie nie mieli humoru. Dlaczego? Ano dlatego, że ich kapitan, Ivica Vrdoljak, w starciu z jednym z Górników doznał otwartego złamania kości piszczelowej. Bolało, oj bolało. Tak więc Legioniści zamiast się cieszyć, trwali w milczeniu.
   Kosa przymknął na chwilę oczy. Był zmęczony, od dawna źle sypiał. Cały czas myślał o Zuzie i o ich ostatniej rozmowie. Nie widzieli się miesiąc. Często rozmwiali na Facebookowym czacie, ale to nie to samo co rozmowa w cztery oczy. Przed oczami stanął mu obraz uśmiechniętej dziewczyny z pięknymi, dużymi, piwnymi tęczówkami. Była tak piękna, że aż sam się uśmiechnął.
   Zgadnijcie jednak, o kim w tym samym czasie myślał siedzący obok Dominik? Ha! O Eli! Podobała mu się ta żywiołowa blondynka o zgoła innym usposobieniu niż jego. Lubił te chaotyczne rozmowy z nią. Lubił jej perlisty śmiech. Lubił kiedy odgarniała palcem włosy z czoła. Po prostu był nią oczarowany. I kiedy Kosa uśmiechał się do swojego odbicia, on w szczerzył się do fotela. Jak osoba z zaburzeniami psychicznymi.
- Oj Kuba ... Dlaczego kobiety są takie piękne? - westchnął Domi, sam nie wiedząc po co
- Że co? - młody Kosecki nie bardzo rozumiał przyjaciela
   Obaj spojrzeli po sobie. Dominik rozmarzony, Kosa kompletnie zbity z tropu. I wtedy głowa Furmiego uderzyła niebezpiecznie w oparcie fotela naprzeciwko niego. Kuba kompletnie zbaraniał. Co gorsza, on zaliczył niebezpiecznie bliskie spotkanie z szybą. Zakręciło mu się w głowie. Poczuł strużkę krwi spływającą po jego czole. I wiedział, że to zły znak. Wtedy ktoś na niego upadł. A konkretnie to ... Bartosz Bereszyński. Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak. Autobus zaczął nagle wirować, a on razem z nim. Dominik w tym samym czasie znajdował się już na przedniej szybie pojazdu. Warto dodać, że ów szyba miała na sobie liczne pęknięcia.
   Autobus zatrzymał się. Leżał bokiem na środku autostrady. W oddali dachowało czarne Audi A4. Na drodze panowała tzw. "szklanka". Kuba, o dziwo! wciąż był przytomny. Pewna myśl świtała w jego rozbitej głowie. I wtedy oślepił go błysk. Usłyszał przeraźliwy pisk opon i wiedział, że to nie może się dobrze skończyć.

Nad ranem ...

   Zuza, nieświadoma niczego, spała sobie w najlepsze, pochrapując smacznie. Śniło jej się, że szef wręcza jej premię i bilet na Karaiby. Właśnie wychodziła z jego gabinetu zadowolona takim obrotem spraw. Jej krwistoczerwone szpilki postukiwały wesoło o posadzkę, wprawiając innych pracowników w zachwyt. Wsiadła do swojego białego Mercedesa (nawet nie wiedząc, skąd go ma) i odjechała "rozpędzona prosto w stronę słońca", jak to śpiewała pewna czarnowłosa pani z gwiazdką. Wydawało jej się, że taki stan będzie trwał wiecznie, gdyby nie zadzwonił budzik.
   Wesoły głosik oznajmiał, że jest już ósma trzydzieści i czas wstać. Zuza zrzuciła nogi z łóżka i walcząc z okrutnym prawem grawitacji podniosła tułów. Słońce świeciło jej bezczelnie w oczy, ale to jej nie przeszkadzało. Przeciągnęła się mocno i podreptała do kuchni w szlafroku w niebieskie słonie. Ekspres do kawy mruknął groźnie, po czym zabulgotał i przygotował gorące latte. Zuza przeglądała wczorajszą gazetę po raz enty i sączyła czarny napój. Nagle uświadomiła sobie, że życie jest piękne. Że podoba jej się to, że niebo jest niebieskie, słońce żółte, a ZUS wredny. No, może ten ZUS to zły przykład.
   Ta poranna sielanka trwałaby nadal, gdyby nie dźwięk telefonu dobiegający z salonu (łał, rym częstochowski). Zuza powlokła się do pomieszczenia i odebrała.
- Jeżeli się nie pali, twoja mama nie umiera, papież nie abdykował, a lasy tropikalne przestały być wycinane, to odłóż słuchawkę i wróć do swoich zajęć - wyrzuciła z siebie z prędkością światła.
- Zuza ... stało się coś strasznego ... - głos Eli zadrżał niebezpiecznie
- Elu, przerażasz mnie ... - Zuza straciła poranny optymizm i wsłuchiwała się w w telefon
- Włącz TVP Info ... Czerwony pasek u dołu ekranu ...
   Zuza dopadła się pilota. Po chwili do jej mózgu dotarła okropna, przerażająca wiadomość. Telefon wypadł z jej ręki i wylądował na sofie. Ona opadła bezsilnie na fotel nie dowierzając w to, co widzi i słyszy.
- Zuza? Zuza, jesteś tam? - z urządzenia dobiegał ją roztrzęsiony głos przyjaciółki
   Jej już nie było. W niewiarygodnym tempie wrzuciła na siebie pierwsze lepsze ubrania i jak oparzona wybiegła z mieszkania (kolejny rym częstochowski, masz ci los!), zapominając o telewizorze.
- Proszę Państwa, dziś w nocy na obrzeżach Warszawy miał miejsce wypadek. Samochód osobowy zderzył się czołowo z autobusem wiozącym zawodników Legii Warszawa. Według wstępnych doniesień, nie żyją cztery osoby, ale te liczby mogą się zwiększyć. Więcej informacji w serwisie za 10 minut - obwieścił spiker, ale Zuzy już nie było.


Przepraszam was za zwłokę :D Ale jak widzicie w końcu dodałam :D Czekam na opinie :)