Trzy dni później
7.00
Marietcie właśnie śniło się coś wspaniałego. Widziała siebie na pokazie Versace w Paryżu. Szła po wybiegu w nowiutkiej kreacji. Jej rude włosy lśniły w blasku jupiterów. Fani bili brawa i rzucali w jej stronę czerwone róże. Szpilki podkreślające jej długie, zgrabne nogi postukiwały o podświetlone panele. Paparazzi znajdujący się tuż pod wybiegiem wypuszczali na jej widok swoje narzędzia pracy i ślinili się, a ich żony były wręcz czerwone z zazdrości. I kiedy na koniec pokazu podeszła do niej sama Donatella Versace ...
- Halo! Proszę pani!
... rozległ się dzwonek do drzwi.
- Ugh ... Tylko nie teraz, błagam ... - jęknęła, zarzucając na siebie kołdrę.
Lecz dzwonienie nie ustawało. Marietta zrzuciła nogi z łóżka i ... Nie. Wróć. Marietta nie miała łóżka. Od czasu kiedy skończyła remont nie zdążyła go kupić. Spała więc na materacu. Podniosła się z niego i poczłapała po świeżo położonej podłodze wprost do drzwi. Oparła głowę rękę i spojrzała przez judasza.
- Tak? - ziewnęła mocno, witając tym samym dwóch mężczyzn w roboczych kombinezonach
- My z oknami. Wymieniać mieliśmy. - powiadomił ten odważniejszy, posyłając Marietcie szczerbaty uśmiech. Brr .. Aż się wzdrygnęła na ten widok.
- Proszę ... Czyńcie swoją powinność ... - modelka otworzyła drzwi i nie zważając już na nic wróciła do swojego snu.
Jednak nie dane jej było odespać wczorajszą imprezę i napawać się tymi pięknymi wizjami. Po kilkunastu minutach w mieszkaniu rozległ się dźwięk wiertarek, odwijanej taśmy i starego, ledwo zipiącego radia. Marietta wpatrywała się tępo w sufit. Dziwiła się sama sobie. Co do cholery robi w zatłoczonej i brudnej Warszawie?! Dlaczego nie ma jej teraz w Paryżu, Londynie, Nowym Jorku?! Dlaczego teraz musi się kisić w malutkiej kawalerce, skoro wcześniej miała ogromnym apartament?! Odpowiedź była prostsza niż by się wydawało. Po prostu nie miała pieniędzy. Nawet gorzej: była biedniejsza od myszy kościelnej. Wprawdzie na koncie znajdowało się jeszcze kilkadziesiąt tysięcy, ale Marietta wiedziała, że przy jej rosnących długach i trybie życia nie wytrzymają one do tegorocznego grudnia. Stała teraz nad przepaścią finansową, a pomoc nie nadchodziła.
Kiedy tak rozmyślała nad swoim iście szalonym życiem, dobiegła ją rozmowa dwóch robotników montujących okna:
- Oglądałeś ten wczorajszy mecz Legii? Majstersztyk! No po prostu mistrzostwo! - zachwycał się jeden, a w głowie modelki zrodziła się pewna myśl
- Tak, widziałem. Rzeźniczak dał niezły popis - przyznał drugi, a myśl Marietty kiełkowała i stawała się coraz wyraźniejsza.
- Kosecki też pokazał kawał dobrego futbolu - dodał pierwszy i ostatecznie naprowadził rudowłosą na cel.
Modelka zerwała się z legowiska i chwyciła za telefon. Po chwili w słuchawce rozległ się znajomy głos.
- Halo?
- Cześć. Nie będę ukrywać. Mam sprawę. - przeszła od razu do sedna, jej przyjaciel nie był idiotą.
- Zamieniam się w słuch. - poinformował
- Otóż: musisz mi załatwić wstęp na najbliższą imprezę Legii.
Marka zatkało. Tak miał na imię. Marek. Ładnie prawda?
- Jak niby mam to zrobić? - chłopak był rozdrażniony, dało się to wyczuć
- Nie wiem. Jesteś fotografem. Zrób coś. Wszystkie chwyty dozwolone. - Marietta uśmiechnęła się do lustra i wcisnęła czerwoną słuchawkę.
Tak. Możecie być pewni. Ta modelka pochodziła z piekła.
Dwie godziny później
Można powiedzieć, że nasz słowacki bramkarz Legii jest farciarzem. Ma przecież piękną żonę, którą kocha i dla której zrobiłby wszystko. Ma wspaniałą córkę, która jest dla niego całym światem i mimo młodego wieku, już skradła mu serce. Ma duży dom, który jest spełnieniem jego marzeń. Ma przyjaciół, którzy stoją za nim murem. Ma w końcu piłkę, która od zawsze była nieodzowną częścią jego życia. A jednak czasami prześladował go okropny pech. Miewał dni, w których nic sie nie udawało. I tak też było tym razem. Ale od początku.
Dusan obudził się wyspany. To dziwne zwłaszcza dlatego, że normalnie wstaje nieżywy. Przeciągnął się i ziewnął potężnie. Kiedy podniósł swe cielsko zauważył, że jego żony nie ma w łóżku. Zdziwił się, ponieważ zawsze gdy wstawał, ona jeszcze smacznie spała.
Jego nogi wydawały się być cięższe niż zwykle. Ledwo powlókł się na nich do kuchni. W salonie przywitały go wpadające przez okno promienie słoneczne. W całym mieszkaniu roznosił się zapach świeżo zaparzonej kawy. Można by rzecz: poranek marzenie. Na kuchennym blacie stał talerz kanapek. Otwarta gazeta informowała o dobrym dniu na giełdzie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jedna rzecz. Zegar.
Dusan siedział wygodnie w fotelu i objadał się pysznościami, kiedy mimochodem spojrzał na niego. Z prędkością światła wypluł całe śniadanie na podłogę i pognał do sypialni. Narzucił na siebie treningowy dres, który nie był pierwszej świeżości, a torbę rzucił pod drzwi. Była już 9.10, a on poważnie spóźniony. Wiedział, że trener go zabije, dlatego zamknął drzwi i zbiegł po schodach. Kiedy był już przy samochodzie zorientował się, że nie ma kluczyków. Znów pobiegł do domu, otworzył drzwi, wziął kluczyki, zamkną drzwi i wszedł do samochodu. Powiecie: co za pech! Ale to jeszcze nie był koniec jego kłopotów.
Dochodziła 10, a na ulicach panował niemiłosierny ruch. Tak więc kiedy Dusan skręcał w lewo, inny kierowca postanowił skręcić w prawo i tym samym doszło do czołowego zderzenia.
- Panie! Jak pan kurwa jeździsz?! - z zielonego Opla wyskoczył typowy pan Mietek
- O to szamo miałem pana zapytacz ... - Dusan złapał się bezradnie za głowę i usiadł na rozbitej masce. W kieszeni spodni zawibrował mu telefon. Wiadomość od trenera.
- "Masz 5 minut." - brzmiał SMS
- No to co robimy? - kierowca podszedł do bramkarza
- Dzwonimy po policję ...
Niestety. Ten dzień nie będzie dobry.
Yhym, mhm, taaa :D Co by tu napisać... Dużo szkoły, dużo nauki, dużo innych rzeczy... Zastanawiam się nad zawieszeniem tego bloga...
Wesołych Świąt kochane! <3